piękny, rasowy, o wielkich, spokojnych oczach i włosach tej barwy złotej, właściwej słowiańskiej czystej rasie.
Ujrzawszy go na scenie, w chwili, gdy uchylał przed nią głowę, pierwszym punktem, jaki zagarnął jej uwagę, był początek łysiny, przeświecającej, jak tonsura księża przez lekko wijące się włosy. Gdy podniósł głowę i spojrzał na nią swemi piwnemi niewielkiemi oczami zmarszczyła brwi, zawiedziona. Lecz on natychmiast wymówił zdanie banalne, słodkie, nic nieznaczące i czar tych słów i głosu owiał ją całą. Nikła i drobna jego postać zdawała się olbrzymieć. Helena nagle ujarzmiona, zapomniała swego zwykłego ironicznego uśmiechu, z którym witała każdego przedstawionego jej mężczyznę. Stała zasłuchana w zmysłowy głos jego i gdy urwał, miała ochotę zawołać:
— Mów jeszcze!
Nie miej mi pan za złe, iż w godzinę niespełna po rozstaniu się z tobą, piszę znów do ciebie tych słów kilka. Dlaczego to czynię — nie wiem! Lecz czuję, iż przyniesie mi to ulgę, skoro zdołam choć w części wypowiedzieć panu wrażenie, jakie na mnie uczyniły twe słowa. Mówisz pan do mnie inaczej, niż wszyscy ci, którzy mnie otaczają, którzy nudzą mnie i wydają mi się istotami podrzędnemi i nierozumiejącemi stanu mej duszy i potrzeb mego serca. Miałeś pan racyę, mówiąc, iż jestem motylem, wirującym koło światła, który nigdy nie zaznał ciepła. Pod moje stopy osuwają się błagalnie ludzie, udający dla mnie