Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/194

Ta strona została skorygowana.

Widocznem było, iż chciał, aby to ona, a nie on, była głównym czynnikiem i ciągnęła go za sobą.
— Nie wiem — odparła Helena — gdziekolwiek...
— W stronę Czerniakowa?
— Dobrze!
Wychylił głowę, dał rozkaz dorożkarzowi i cofnął się natychmiast, podnosząc okienko.
W tej chwili woń heliotropu, bijącą z sukien Heleny i woń White rose, którą jego odzież była przepełniona, zmieszała się z zapachem safianu, którym powóz był wewnątrz obity.
— Co za woń rozkoszna — wyrzekł Hohe — przymykając oczy, chciałoby się marzyć w takiej atmosferze, marzyć o tem, co pani nieznane... o serdecznem uczuciu! A!...
Odwrócił się ku niej i natychmiast zmieniając ton, zapytał:
— Co pani zrobiłaś z mymi listami!
— Mam je u siebie!
— To nieostrożne. Wolałbym, ażebyś mi je pani przyniosła... spalimy je razem.
Helena skinęła głową, milcząc. Nie umiała znaleźć słów, wolała się nieodzywać. Przejeżdżali koło latarni, Hohe trącił Helenę łokciem.
— Zasłoń się pani... jeszcze kto nas spostrzeże!
Machinalnie Helena podniosła rękę i zakryła nią twarz.
Hohe uśmiechał się i głową kiwał.
— A jak to pani zręcznie robi, jak zręcznie — wyrzekł — boli mnie to, ale przyznać muszę, iż jesteś pani w tym względzie szalenie zręczną... wołasz sama dorożki, zasłaniasz twarz!...
Ona chciała odpowiedzieć, zaprotestować, lecz on chwytał jej ręce.