Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/197

Ta strona została skorygowana.

wiek, mówiący zdania, z których dawniej zanosiłaby się ze śmiechu, działa na nią w tak nieznany jej sposób? Nie umie znaleźć słowa ironii na jego łagodne i dobrze zaokrąglone frazesy, których treść sprzeciwia się pojęciom, jakie przez lat kilka tak troskliwie w sobie wyrobiła. Jest względem niego nieśmiałą, czuje się głupią i fizycznie zmalałą, zachowuje się jak dziecko, przybiera jego okrągłe ruchy j miękki szept zamiast owego ironicznego sposobu mówienia, który ciął dawniej powietrze, ja uderzenie szpicruty. Wszystko to czuje, wie, rozumie a mimo to nie przeczy, nie śmieje się, nie drwi bez litości. Ma uczucie, jakby aksamitnego kagańca na ustach, którego zdjąć nie może, dla braku siły i chęci.
Dorożka jechała wolno pustemi ulicami, nieznanemi Helenie. Przez szyby migały kamienice z czerwonawo oświetlonemi oknami. Tu i owdzie snuła się czarna sylwetka przechodnia. Daleko huczał olbrzymi wóz, głusząc turkot kół dorożki.
Helena rozpięła płaszcz i zdjęła kapelusz. Do głowy biła jej krew, po czole płynęły krople potu.
Hohe delikatnie włosy jej ze skroni odgarniał.
— Jak pani masz mało zdrowia! — przemówił łagodnie.
Ona zaprzeczyła.
— Przeciwnie, jestem bardzo silną, nie chorowałam nigdy!
Lecz on upierał się przy swojem.
— Ależ nie, nie, wiem, co mówię, chora jesteś pani, wycieńczona i nie masz sił. To życie światowe w zbytku i przepychu zabrało ci zdrowie i duszę. Biednaś ty!...
Delikatnie pochylił jej głowę na swoje ramiona.
— A taka ładna, jak wycięta z keepsacku,