zapożyczała namiętności od Fajfra, cytując jego cytaty, tak pisząc do Żabusi, mówiła słowami Hohego.
Napisała jeszcze kilka listów do pań, bywających zwyczajnie na jej czwartkach, wsunęła je w teczkę i poszła do gabinetu, gdzie szybko rozbierać się zaczęła.
Ustawiła na biurku małą, błękitną lampkę i, ułożywszy się na posłaniu, szeroko rozwartemi oczyma patrzyła w migocące błękitne światło. Oczy jej nie straciły owej matowej ciemności, jakiej nabrały w chwili, gdy usta Hohego w wargi jej się wpiły. Zmęczona, z głową zbolałą, leżała, wsłuchując się w ciszę.
Nagle usiadła na posłaniu, objęła nagiemi ramionami kolana; włosy srebrną kaskadą spadały jej na plecy, okryte różową koszulą. Błękitne światło oblewało ją czarującym blaskiem. Wyglądała, jak dziecko, siedzące nad krawędzią przepaści. W tej chwili nie myślała o Hohem, tylko o tem, iż dzieje się z nią coś dziwnego a ona nie może postawić zapory budzącej się w niej namiętności.
Godziny mijały wolno, ona ciągle siedziała, nie czując porannego chłodu, który się już ze swą szarą pajęczyną światła skradał.
Nagle, wśród tej ciszy, jaka zwykle poprzedza świt, usłyszała na schodach kroki i chrobotanie klucza w zamku. Świeżawski powracał do domu.
Helena nie poruszyła się nawet z miejsca. Było to jej obojętne. Drzwi od gabinetu do sypialni były na klucz zamknięte. Nie odwróciła nawet głowy, lecz siedziała tak ciągle zaledwie odziana różową tkaniną i masą swych włosów, czując straszną go-rączkę, która rwała ją całą na gorejące, jak blaski pochodni strzępy.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/203
Ta strona została skorygowana.