Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/206

Ta strona została skorygowana.

nagle zaopiniowała, iż nie chce więcej sprzeczek, gdyż są w „złym guście“, nie prowadzą do niczego, gorszą służbę i psują zdrowie.
Wogóle przybierała teraz dziwny sposób mówienia, cichszy, miększy i wieczorami ostentacyjnie zaczynała pozostawać w domu. Świeżawski przyzwyczajony do tego, iż dom był oberżą, rodzajem hotelu, w którym się jadło tylko i spało, nie zwracał uwagi na zmianę, zaszłą w Helenie i dla niego ów ton miękki i osłabiony, który brzmiał w gorączką strawionym głosie Heleny, był jedynie tonem, do którego bezwiednie głos swój dostrajał.
Przeszedł do swego gabinetu i, włożywszy wycinek w rodzaj książki rachunkowej, w której miał ponalepiane wiersze, wziął kapelusz i powrócił do sypialni.
— Żegnam panie! — wyrzekł — zwracając się ku wyjściu.
Helena podniosła głowę.
— Powrócisz na herbatę?
— Nie, nie wiem!...
— W takim razie nie będziemy czekać.
— A ty nie wychodzisz?
— Nie! — odparła spokojnie Helena — po co mam wychodzić, gdzie, mam dom na to, abym w nim siedziała! Zresztą... jestem chora, kaszlę...
Świeżawski wyszedł i gdy drzwi wchodowe zamknęły się za nim, Helena powstała szybko i zaczęła wyjmować z szafy jedwabną suknię, płaszcz i kapelusz.
Spojrzała na zegar stojący na komodzie.
Była godzina siódma.
O dziewiątej czekał na nią Hohe w karecie na placu Dzieciątka Jezus. Już kilkakrotnie widywali się w ten sposób i ona powracała z każdej