— Do widzenia, babciu — wyrzekła — dotykając lekko ręki staruszki.
— Wychodzisz? — spytała Bednawska — otwierając bielmem zasnute oczy.
— Tak!
— O Jezu!... Mam znów sama herbatę pić?...
W głosie staruszki było tyle jakiejś dziecinnej skargi i smutku, że Helena stanęła chwilkę, nie wiedząc, co ma powiedzieć.
— Ja babci przyniosę cukierków i rodzynków — wyrzekła — uspakajając w ten sposób budzący się w niej głos serca.
Lecz staruszka kiwała głową.
— Wolałabym, żebyś została, smutno tak samej starej wieczorem.
— Ja wrócę przed nocą!...
— E, nie wierzę!...
Machnęła znów swojem czółenkiem frywolitowem i zaczęła pośpiesznie ściągać i plątać nici.
Helena wysunęła się na ulicę. Zeszła zamyślona ze schodów, postanawiając chodzić do zmierzchu po ulicach miasta, chcąc doczekać się chwili, w której zobaczy Hohego.
Szła ulicą ze spuszczoną głową, wbrew dawnemu zwyczajowi, kiedy to nosiła zwycięzko twarz swoją, zadziwiając przechodniów dziwaczną swą urodą, japońskiem oczów wycięciem, purpurą warg ukarminowanych. Czuła dziwny ciężar na karku, który tłoczył jej głowę ku ziemi; przytem ludzie, którzy nie mieli związku z Hohem, byli dla niej istotami nietylko obojętnemi, ale często wstrętnemi.
Nagle nad uchem posłyszała głos cichy i nieśmiały.
— Dzień dobry pani!
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/209
Ta strona została skorygowana.