dła do kuchni, chcąc przez niezaklejone okno wyrzucić na dziedziniec w papier zawinięty pieniądz.
Leciała przez pokoje jak strzała, ślizgając się w swych przydeptanych pantofelkach, które nosiła „po żydowsku“, spadające z pięt i ledwo trzymające się na końcach palców. Włosy jej opadły znów na ramiona, twarz zarumieniła się jakby pod wpływem wichru. Przebiegając przez salon, zaczepiła się o pluszową serwetę, kryjącą wielki stół, ustawiony przed kanapą. Fałdy jej szlafroka rozlatywały się dokoła jak ciemne, matowe skrzydła. Bił od niej urok dziecinnej młodości, pełnej czaru i niedoświadczenia.
Tak była mała i drobna, tak maluchne były jej stopki, że kroków słychać nie było, biegła cicho, bez szelestu, ślizgając się po posadzce; ręce miała w tył wyciągnięte, całe ciało podane naprzód Szarpnęła drzwi kuchenne i stanęła jak wryta.
Ręce opadły jej wzdłuż ciała, oczy otwarły się szeroko, krew zbiegła do serca.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Gdy za chwilę Helena weszła do sypialni, wlokła się powoli miarowym krokiem starej i zmęczonej kobiety. Z jednej strony jej szlafroka zwieszała się obdarta w spazmatycznym ruchu kieszeń. Usiadła koło pieca, skurczona, zziębnięta, z oczyma powleczonemi mgłą szklaną i matową. Jedynie włosy ciągle rozsypane na ramionach tworzyły dokoła jej sino bladej twarzy złotawo promienną aureolę.
Bednawska wciąż robiła frywolity; milczenie trwało długie. Helena siedziała nieruchoma, jak trup na mrozie stężały.
— Oddajże jutro książkę tego pana... Popas-