gestem, lecz ona, nie zmieniając pozycyi rąk, nie podnosząc oczów, wyrzekła.
— Mam prośbę do pana!
— Co takiego, rozkazuj, mów!... Wiesz, iż gdybyś zażądała mego życia, oddałbym ci je z rozkoszą...
Niech pan ze mną dalej nie idzie...
Fajfer złożył błagalnie dłonie.
— Dlaczego? Niech pani mi pozwoli nacieszyć się swoim widokiem, ja nie widziałem pani tak dawno, choć tak często snuję się pod domem pani... Ja przeszedłem wiele przykrości w dniach ostatnich... Nie przygotowuję się nawet do egzaminu, wiem, że go nie zdam!...
Ona stała nieporuszona i znów cicho wyrzekła:
— Ja pana proszę, niech pan zemną dalej nie idzie!
— Dlaczego, dlaczego? Dawniej pani sama kazała mi na siebie czekać... dawniej...
Lecz Helena przerwała mu miękkim i łagodnym gestem:
— To było dawniej, nie teraz!...
— Dlaczego? Co się zmieniło?
— Wszystko! Nie chcę, aby posądzano mnie, iż podtrzymuję i wywołuję miłość pańską dla mnie. Są zresztą pozory, które zachowywać należy.
Fajfer cofnął się zdziwiony.
— Pozory? Nie poznaję pani... co się z panią stało? Gdzie jest dawna pani odwaga cywilna, to piękne rzucanie rękawicy światu, które mnie tak porywało...
Helena w tej chwili nie mogła się powstrzymać od dawnego wzruszenia ramionami.
— Była to trochę walka z wiatrakami! —
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/211
Ta strona została skorygowana.