Lecz on jej ręki nie puszczał i oparł nogę o stopnie powozu.
— List!... Nie chcę listu!... — wyrzekł ochrypłym głosem — nie trzeba było mnie zwodzić przez dwa lata blizko i łamać mi życia, po to, aby wreszcie mi list przyrzec, jako nagrodę za me psie i wierne przywiązanie. Jedź więc pani, gdzie chcesz, gdzie ci tak pilno, gdzie on na ciebie czeka, ja zabiję się, gdyż teraz życie będzie mi nadto wielkim ciężarem!...
Puścił jej rękę i rozpaczliwie nasunął na czoło kapelusz. Oddalał się wielkimi krokami, jakby mu pilno było wykonać ów plan samobójczy.
W oddali przedstawiał teraz śmieszną sylwetkę, zbyt szybko wyrośniętego studenta. Miał jasną, popielatą kurtkę, z której wyrósł i która podciągnięta na plecach, opuszczała się dwoma rogami wypchanych kieszeni ku ziemi.
Dorożka ruszyła z miejsca. Helena owinęła się w płaszcz i zasunęła w głąb powozu. Powiedziała dorożkarzowi „jedź prosto“, gdzie — niewiedziała. Była rada, iż nie czuje obok siebie Fajfra, którego szczerze nienawidziła w tej chwili. Winszowała sobie, iż zdołała wyplątać się tak zręcznie z tej sytuacyi. Samobójstwo!... Ten smarkacz nie zdoła sobie nawet w łeb strzelić!
Z tej strony była zupełnie spokojną.
Dorożkarz odwrócił się ku niej.
— Dokąd jechać?
— Na... Złotą! — odparła po chwili wahania.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Zastała służącą, która myła w kuchence podłogę.
— Jest pani?