To „teraz“ zabrzmiało tryumfalnie i z pełnej piersi.
Helena, stojąc oparta o krzesło, czuła się w tej atmosferze dziwnie udręczoną. Każdy ruch, każde słowo Borna wywoływało w niej uczucie nieprzyjazne a obecnie ten radosny ton Jadwigi, jej uśmiech, ta pewność, dobrze się czującej w swojem gnieździe kobiety, drażniła ją niewypowiedzianie.
— Wiem, że Hegiel nie odda mi posagu i — ciągnęła dalej Jadwiga — niechże mu służy. Skoro z nas dwojga ja mam mniejsze zamiłowanie do pieniędzy, więcej sił i woli do pracy, słusznem jest, ażeby on ową „sumę posagową“ odziedziczył!
— To twoja własność! — odparła Helena.
— Jaka własność? Rodzice mi dali te pieniądze. Dlaczego? Z jakiej racyi? Zarobiłam je w ich domu? Przecież za pracę nie można liczyć urodzenia się ich córką. Te pieniądze nigdy mojemi nie były! Moje jest to, co zarobię, ale nie to, co mi po „przodkach“ spadnie. A teraz dalej do herbaty!... Ściemnia się. Panie Born, zapal pan lampę!
Lecz Helena podała jej rękę.
— Uciekam, muszę być w domu!
— Odprowadzę panią! — wyrzekł Born, lecz w głosie jego nie było pośpiechu.
— Nie, nie! — zawołała Helena — pójdę sama, wezmę dorożkę...
Wyszła, czując wzrastający w swej piersi żal. Nienawidziła w tej chwili Borna, jak wszystko, co się do jej przeszłości odnosiło a przecież wolałaby, aby przemówił do niej, tak jak przed chwilą Fajfer. Dawało jej to możność pogardzania a czuła, że Bornem pogardzać nie ma do tej chwili prawa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |