Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/219

Ta strona została skorygowana.

— Chciałbym tak z tobą pomówić dziś jeszcze spokojniej, niż w powozie — wyrzekł Hohe, obejmując Helenę pieszczotliwym ruchem:
— Pójdę z tobą, gdzie zechcesz! — odparła — słaniając mu się w ramiona.
On milczał chwilę, wreszcie szeptem prawie, rzekł:
— Są podobno na Pradze jakieś restauracye, gdzie można przemknąć się niepostrzeżenie. Nie wiem... tak mówią... ja tam nigdy nie byłem!
Zatrzymał się znów chwilę i dodał ze sztuczną wesołością w głosie:
— A gdybym tak zawiózł tam moją panią i przedstawił przed jej oczy, w jakich to dawniej miejscach pokutowała jej biedna dusza i biedne ciało!
Helenie przesunęło się przez umysł, iż nigdy nie odprawiała podobnej pokuty — odparła jednak z równie udaną wesołością.
— Jedźmy!
Jadąc, rozmawiali tak, jak zwykle.
Ona mówiła mało, lecz milczeniem swem czyniła wyznania win i błędów, które on w nią wmuszał z dziwacznym uporem człowieka, przyzwyczajonego widzieć we wszystkiem i wszędzie zmysłowe potworne obrazy. Było z nią tak, jak z literaturą i tam, gdzie jeszcze zaledwie było lekkie skażenie spaczonej wyobraźni, on widział szalone orgie, bachanalie, które umysłem filistra nowelisty stwarzał. Nie wierzył jednak w to, co mówił i tak, jak jego głos brzmiał powierzchownie, tak i przekonania jego były mało ugruntowane.
Potworna więc ta komedya wśród ciemnych ścian powozu, w duszącej woni angielskich perfum, dziwną była i niezrozumiałą dla kogoś, kto zimnem