szalony, z którego nie mogła sobie zdać sprawy. Czuła tylko z każdą chwilą, rosnącą w sobie nienawiść do Heglowej, do Borna i dla uśmierzenia tego gniewu miała ochotę wypuścić na nich całą sforę psów rozszalałych o kłach ostrych i krwi łaknących.
Długą chwilę panowało milczenie, nagle trąba, która przez czas pewien umilkła w poszukiwaniu tonów, wrzasnęła przeraźliwie melodyę węgierskiego walca.
Helena drgnęła, lecz Hohe słuchał w milczeniu, ssąc powoli szparagi.
— Jaka to dziwna sytuacya — wyrzekł nareszcie miękim i zmienionym głosem — ta altana, ten walc, ty przy mnie taka cicha i pokorna a niedawno tak królewsko-piękna, dumna i wyzywająca.
Twoje oczy zielone, jako morskie tonie
Twe usta — płatki róży...
— Które rozkosz plami — dokończyła Helena.
On z afektacyą porwał ją w swe ramiona i pociągnął ku sobie.
— Czytałaś, czytałaś? Odgadłaś, że to dla ciebie? Wiem, co zrobiłaś... po kobiecemu schowałaś wycinek do szufladki, wraz z precyozami!...
Lecz Helena zaprzeczyła.
Nie!... To mój mąż wyciął te wiersze i nalepił w swej starej książce rachunkowej.
— Twój mąż?
— Tak!... Mówił mi, iż wiersze te spodobały mu się bardzo... Często wycina wiersze w „Kuryerach“, czasem nawet w ogłoszeniach...
Lecz Hohe nie słuchał już, tylko rozweselony zacierał ręce.