Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/230

Ta strona została skorygowana.

— Co za sytuacya, co za sytuacya — wołał — mąż, chowający wiersze, które są napisane dla jego żony!...
Dolał obadwa kieliszki.
— Pijmy!... Wiesz, ten twój mąż jest o wiele rozumniejszy, niż przypuszczałem... Lubi poezyę, sądziłem, że zna się tylko na interesach.
Przysunął do siebie Helenę i patrzył zamglonemi oczyma w jej oczy.
— Wierna mi dziś jesteś... blada i zmęczona a taka pełna szatańskiej pokusy...
Pochylił się nad nią.
— Gdy pomyślę, że byłaś łupem takich Bornów, Fajfrów, krew mi się w żyłach ścina! Daj mi twoje usta!...
Wargami do ust Heleny przylgnął, która bez pamięci, usuwała się w jego ramiona.
Nagle śmiechy głośne i głosy dały się słyszeć w pobliżu altany.
— Szkoda że nie kazaliście nakryć do kolacyi pod gołem niebem — wymówił głos kobiecy melodyjny i dziwnie wygimnastykowany.
— Sosnowiczówna! — wyszeptał Hohe.
— Jeżeli panie chcecie, każemy przenieść stół do ogrodu...
Helena instynktownie odsunęła się od Hohego.
— Mój mąż!
W tej samej chwili wpadł kelner.
— Państwo będą jeszcze co jedli?
— Nie! — wyszeptał Hohe, który siedział na szezlągu, skurczony, mnąc w ręku brzeg obrusa.
— Rachunek?
— Tak!
Kelner rzucił się ku wejściu.
— Gdzie idziesz? Oblicz się natychmiast.