Helena przesuwała się za Hohem, jak cień, trzymając jedną ręką róg palta dziennikarza, drugą zakrywając twarz, którą szmat iluzyi chronił niedostatecznie. Spódnice jej szumiały hałaśliwie.
Głosy ucichły nagle, wszyscy zwrócili głowy w stronę, w której szumiały te dwa cienie.
— Dwoje takich, którzy się kryją! — zawołała jakaś kobieta.
— Dajcie im pokój! — wyrzekła druga — może to jaki mąż, który się pociesza...
— Albo żona! — dodał ze śmiechem Świeżawski.
Umilkli znów i patrzyli ciekawie za oddalającą się parą.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
W powozie Hohe pochwycił znów Helenę w swoje objęcia.
— Co za sytuacya! — zawołał — widziałaś, ten mąż w towarzystwie aktorek, ta żona, przesuwająca się w cieniu...
Lecz Helena tuliła się doń namiętnie z jakąś rozpaczliwą siłą.
— Ach, ci wszyscy ludzie, jak ja ich nienawidzę!...
Była w tej chwili zupełnie szczera. Szalona nienawiść i żal ogarnął ją ku tym „ludziom“, pod których kategoryę podciągała teraz Borna i Heglową. Zdawało się jej, że ją zdradzono nietylko jako przyjaciółkę, ale i jako kochankę... że jej ukradziono to, co ona uważała za swą własność.
— Ty jeden, ty jeden tylko pozostałeś mi na świecie! — wołała, szarpiąc niemal brutalnie klapy surduta Hohego.