Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/235

Ta strona została skorygowana.

Helena pocałowała podaną jej rękę i usiadła na tabureciku. Ciotka Julia przypatrywała się jej przez chwilę z uwagą.
— Rzeczywiście... mieli racyę ci, którzy mi mówili, że zaszła w tobie zmiana. Korzystniej nawet się przedstawiasz pod względem fizycznym.
— Nie nasuwasz już na czoło tej roztarganej grzywy, która cię robiła podobną do afenpinczera.
Rzeczywiście, Helena od pewnego czasu zaczęła zczesywać włosy z czoła po dziecinnemu. Było to upodobanie i gust Hohego.
— I sposób twój zachowania się jest jakiś łagodniejszy i cichszy, niż dawniej. Nie wpadasz do pokoju, jak szalona, ale wchodzisz powoli, jak dobrze wychowana kobieta.
Wzięła do ręki bonbonierkę i zaraz zaczęła kleić, składać, gufrować, wybijać.
— Mówiono mi także, że jesteś chora — wyrzekła znów staruszka — ale ja powiedziałam, że to nieprawda, że jesteś zdrowa, tylko się pewnie schasałaś na jakim balu!
— Nie chodzę na bale — wyrzekła Helena, sznurując usta.
— A, a!...
Staruszka podniosła okulary i uważnie na Helenę spojrzała.
— Cóż to? — spytała ciekawie — może nareszcie doczekam się wnuka?
Lecz Helena żywo zaprzeczyła.
— Cóż znowu!... Ciocia wie, w jakiej sytuacyi znajduję się względem męża. Nie chcę i nie będę nigdy już więcej... jego... żoną!...
— Ciotka Julia machnęła ręką.
— Pleć, pleciugo! — wyrzekła z uśmiechem — pogodzicie się jeszcze. Mówił mi Born, że spotkał