Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/25

Ta strona została skorygowana.

Odepchnęła je z całą siłą, nie chciała analizować i zwalać na czyjeś barki tego, co się stało. Natomiast porwało ją szalone rozrzewnienie. Ogarnęła okiem pokój, w którym się znajdowała i czuła do tych sprzętów, do związanych z niemi wspomnień, do tej babki drzemiącej idyotycznie z frywolitami w dłoni, do tego męża wreszcie, który ją według pojęcia świata znieważył — wielkie przywiązanie. Zdawało się jej, że rozbić to nędzne szczęście i ten spokój byłoby zbrodnią, niepodobieństwem, że wreszcie małżeństwa, które jest sakramentem, niszczyć tak nie wolno, nie można...
Usłyszała w salonie skrzyp butów.
Machinalnie wstała i otworzyła drzwi od sypialni.
Na środku salonu stał Świeżawski. Twarz jego miała wyraz idyotyczny. Patrzył w bok a wargi mu drżały. Ręce wiązały i rozwiązywały sznur szlafroka. I on w tej chwili myślał o konieczności opuszczenia tego domu, do którego nie wniósł nic, prócz kilku swych kawalerskich mebli, dobrego apetytu i niewielkiej urzędniczej pensyjki.
Szalone zamiłowanie do pieniędzy, do tej sumy posagowej, której jeszcze nie dotknął ze względu na małoletność żony, lecz już nią manipulował, wyrzucało mu srodze jego głupotę i nieostrożność. Stał i czekał, co postanowi to dziecko, które, odchodząc, pozostawił zachmurzone odmową rubla potrzebnego na objedzenie się ciastkami a zastał kobietę, przed którą życie zdawało się już nie mieć tajemnic.
Jakież było jego zdziwienie, gdy Helena już od progu wyciągnęła ku niemu rękę.
— Pogódźmy się! — wyrzekła, łkając a po chwili dodała te wieczno-kobiece słowa: