zroszonemi potem, stał Hegiel dumny swą siłą i powtarzał z uporem idyoty:
— Pozwolenia nie dam!
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— I cóż, i cóż? — spytała Heglowa.
Helena przybrała zmartwioną minę.
— Nie chce dać pozwolenia! — wyrzekła, nie patrząc w oczy Heglowej.
— O!...
Młoda kobieta upadła na krzesło. Była bardzo blada. Przesunęła ręką po czole. Przez długą chwilę nie mówiła ani słowa, patrząc przez otwarte okno zasnutemi mgłą oczami.
— Nie rozumiem — wyrzekła — dlaczego się tak upierasz przy owej akuszeryi, możesz być dalej kasyerką lub zająć się czemś stosowniejszem dla ciebie, jak: malarstwem na porcelanie, fotografią, tłómaczeniem nowelek dla pism peryodycznych...
Umilkła, poczem dodała z pewną afektacyą:
— Jeżeli chcesz, mogę ci pomódz w umieszczeniu twych tłómaczeń, mam znajomości pomiędzy dziennikarzami wpływowymi, nie takimi, którzy ze swym manuskryptem dopraszają się miejsca... Mogę ci być pomocną.
Lecz Heglowa podniosła głowę. Na długich jej rzęsach drżały łzy.
— Dziękuję ci — wyrzekła — wszystkie te rodzaje pracy, o jakich mówisz, nie nęcą mnie zupełnie, gdyż nie jest to niezależność bezwzględna i bezwarunkowa.
Wstała z krzesła i przeszła się kilkakrotnie po pokoju, nagle stanęła koło ściany i wybuchła głośnym płaczem.
— Małoletnia, wiecznie małoletnia! — wołała