się zwracały i ją samą kurzem, brudem okrywały i czyniły mniejszą, brzydszą i jakby schorowaną.
Chciała odejść czemprędzej, wydostać się ztąd na wolność, pomiędzy ludzi, którzy mówili pospolicie, nie tak rozpaczliwie, nie z taką według niej emfazą. Powoli zbliżyła się ku Jadwidze.
— Żegnam cię, moja droga — wyrzekła, usiłując wywołać na swe usta uśmiech zdawkowej uprzejmości — przykro mi, iż zrobić nic dla ciebie nie mogę,.. Jeżeli jednak zabierzesz się do tłómaczeń, pamiętaj o tem, co ci powiedziałam!
Jadwiga podała jej wolną rękę, pozostawiając drugą w dłoniach Borna.
— Dziękuję ci — odparła — wiem, że jesteś zawsze dobra i poczciwa; przepraszam cię, że ci zajęłam tyle czasu...
— Och, to nie, tylko muszę wracać do domu, babcia Bednawska chora...
Urwała swój ulubiony teraz frazes, którym tłómaczyła się przed wszystkimi w chwili pożegnania. Czuła, iż tu, w tym domu, nie potrzebuje się tłómaczyć.
Zwróciła się do Borna z najuprzejmiejszym uśmiechem:
— Żegnam pana — wyrzekła z pozorną serdecznością — niechże pan nie pozwoli Jadzi płakać tak nad tym konfliktem separacyjno- (zawahała się) akuszeryjnym, to trochę pańskiej winy w tych dziwnych projektach Jadzi...
Nie podając mu ręki, skinęła głową i ku drzwiom się skierowała.
— Proszę złe naprawić! — dodała z wyniosłą ironią a uśmiech jej obłudny przybrał w tej chwili odcień dawnego szyderstwa.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |