Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/259

Ta strona została skorygowana.

Helena pierwsza dostrzegła tę grupę.
— Sosnowiczówna! — wyrzekła półgłosem.
— Gdzie, gdzie? zapytał Hohe.
— Przechodzi przez plac, idzie ku nam.
— A, a, żegnam panią! — wyrzekł pośpiesznie Hohe — żegnam panią, do jutra...
Szybko, kocim ruchem zawinął się i zniknął, mknąc drobnym krokiem ku Senatorskiej. Helena, zdziwiona, stała jeszcze na chodniku, gdy nadeszła grupa aktorek. Rozmawiały po francusku dość głośno i wszystkie zmierzyły Helenę przeciągłem spojrzeniem.
Est elle peinte! — wymówiła Sosnowiczówna — est elle maquillée...
Jedynie tylko te słowa doleciały do uszów Heleny, która nagle z gniewu drżeć zaczęła. Chciała bowiem, aby Sosnowiczówna znalazła ją „dobrze“ i dystyngowaną... Tymczasem stało się przeciwnie. Zaczęła iść w stronę Leszna, spuszczając nizko głowę. Policzki płonęły. Jedno słowo nagany z ust aktorki wywołało w niej całą burzę wrażeń. Chciała dojść do domu i zetrzeć róż z policzków. Miała ochotę zrobić scenę mężowi, wyrzucić mu ową kolacyę w towarzystwie Sosnowiczówny na Pradze. Powoli jednak uspokajała się. Myśl o jutrzejszej schadzce z Hohem zaczynała zajmować jej uwagę. Powtarzała sobie w pamięci ulicę, numer domu, godzinę. Doszedłszy do domu, uspokoiła się zupełnie i z pewną pogodą w sercu weszła na schody. Czuła się znów moralnie wyższą nawet po nad Heglową, którą teraz coraz silniej posądzała o ukryty romans z Bornem. Schadzek swych z Hohem nie liczyła do przestępstw wiarołomstwa, mając oprócz owych umiejętnie dobranych frazesów Hohego, jeszcze to wbite a tak wszechwładnie panujące prze-