— Ja wiem, to nie twoja... to jej wina!
Uczepił się tych słów jak deski zbawienia i postanowił później grać na nich w miarę potrzeby. Lecz teraz dość wprawnie zrozumiał sytuacyę i odąwszy usta udawał zagniewanego. Helena postąpiła kilka kroków. Nie patrząc na nią, widział jej odbicie w lustrze, zawieszonem pomiędzy oknami. Zauważył jej bladość, zgarbienie się, zestarzenie nagłe i on również uczuł chwilę żalu.
Ona postąpiła jeszcze bliżej i znalazła się tuż przy nim, milcząc teraz, tylko z oczów jej spływały dwie strugi łez.
On zwrócił się ku wyjściu.
— Puść mnie! — wyrzekł, bełkocząc — pójdę sobie!
Wybierał się tak w świat, w szlafroku i pantoflach, lecz był w tej chwili prawie szczerym i nie myślał o szczegółach. Ona szybko zagrodziła mu drogę.
— Zostań... ja zapomnę! — wyrzekła, dławiąc się łzami.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Został, wypił herbatę, zjadł funt szynki i nakropiwszy włosy portugalską wodą, spać się położył.
Ona tymczasem powoli weszła w rolę bohaterki.
Przebaczywszy wspaniałomyślnie, postanowiła nigdy nie wspominać o tym minionym fakcie.
Starała się nawet zetrzeć ślady łez z oczów zaognionych i jeść na wyścigi z mężem szynkę.
Nie udało się jej to nawet w części.
Ułożywszy do snu babkę i włożywszy jej pod poduszkę kawałek cukru, który staruszka w nocy, zbudziwszy się, ssała z chciwością łakomego dziecka, powróciła Helena do sypialni.