Helena spojrzała.
Na stole nakrytym zadrukowanym papierem, leżało trochę ciastek, cukierków, stała butelka wina i dwa kieliszki.
— Serwis prymitywny — wyrzekł — prawda, lecz trudno mi było sprowadzać tu talerze i obrusy.
Zdjął z głowy Heleny kapelusz, a odpiąwszy woalkę, powionął przejrzystą iluzyą w powietrzu.
— Jak się w tem maluje twoja poprzednia brawura — mówił, kiwając głową — jak widać w tem istotę, która, błądząc, wyzyskiwana przez szubrawców, brawowała świat... Czyż to jest woalka, to chmura...
Helena uśmiechnęła się z przymusem.
— Nie, to nie chmura, to szczątki mego ślubnego welonu!
Hohe zatrzymał rękę w powietrzu i przybrał żałobną minę.
— Ślubny welon, mój Boże! — wymówił powoli — musiałaś być dziwnie ładna w tym ślubnym stroju.
Helena przypomniała sobie, że w dniu ślubu wyglądała szkaradnie, w sukni źle zrobionej z nosem zaczerwienionym od tradycyonalnego płaczu, lecz żałosny głos Hohego zaczął rozmarzać i ją także, odparła więc z westchnieniem.
— Tak, byłam ładną i zdrową!... Wyglądałam podobno, jak figurka z sewrskiej porcelany.
— Nie byłaś tak blada, jak dzisiaj, moja ty biedna sieroto, blada jesteś, jak marmury (Helena od słów Sosnowiczówny nie kładła więcej różu na policzki)...
Hohe powoli, z gracyą, pokrył jej twarz szmatką iluzyi.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/264
Ta strona została skorygowana.