— Welon twój cię poznać nie może! — wymówił coraz żałośniej.
Helena przymknęła oczy, Hohe zbliżył się ku jej twarzy i do ust jej ustami przylgnął. Całował ją długo, jak smakosz jedzący ostrygi, delikatna zwilżona iluzya nie była żadną zaporą pod gorącem zbliżeniem się tych dwojga, w żarze zmysłowym skąpanych ludzi.
Nagle, Hohe odsunął się i nie zdejmując iluzyi z twarzy Heleny, wyrzekł znów żałosnym tonem:
— Widzisz, widzisz, na co ci teraz twój biedny welon służy!
Helena sama zesunęła szmat tiulu ze swej twarzy.
W rogu pokoju stał szezląg dziwacznej formy, objęty w ramy kilku pokręconych wężów. Usiadła i zaczęła delikatnie gładzić ręką jedną głowę wężową, która tuż pod jej ramieniem wysuwała się ze szmaragdami nieruchomych, w czerń drzewa oprawnych, szklanych źrenic.
— Czyje to mieszkanie? — spytała.
— Nie wiem, to wiem jedynie, że właściciel wyjechał na rok, czy dwa zagranicę. Był-to podobno dziwak, co wnosić można nawet z umeblowania.
Paląca się na stole lampa ze stłuczonym kloszem przedstawiała azteka, unoszącego po nad głową, okrytą rózgami sterczących włosów, rezerwoar w formie półksiężyca, Helena wpatrzyła się w potworną głowę tego człowieka. Powoli wzrok jej przenosił się na otaczające ją przedmioty. Wszędzie czerniały popiersia Buddy, z zagadkowym uśmiechem pobłażliwej ironii na ustach. Na małej komódce koło ściany złocił się bożek indyjski z całą masą rąk, głów, nóg, pomalowanych w jaskrawe
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/265
Ta strona została skorygowana.