taczkę cierpienia, które wyegzaltowane przez nią, zdawało się jej być całem morzem rozpaczy.
Ogarnęła myślą przeżyte lata. Było ich zaledwie osiemnaście.
Miała dużo czasu przed sobą.
Nie pragnęła śmierci, gdyż, mimo wszystko, siła życiowa była w niej niespożyta.
Przez chwilę zaczęła nawet myśleć o jutrzejszym obiedzie, co było dla niej codzienną troską.
Lecz szybko zoryentowała się i powróciła do swej porzuconej na chwilę boleści.
Łzy napływały jej do oczów. Z sypialni dobiegało jej uszów miarowe chrapanie jej męża.
Piersi Heleny rozsadzało gorące łkanie. Zaszlochała nagle jak pies na rozstaju i umilkła przerażona tym jękiem.
Rękami skurczonemi zaczęła targać gęstą masę włosów.
— Co ja zrobię? Co ja zrobię? — powtarzała cicho drżącemi usty, w które wpadały całe kaskady słonych, ciepłych łez.
Nagle świeca dogasająca zamigotała jaśniej i błysnął krzyż na oprawie książki. Helena wyciągnęła rękę.
— Pomodlę się!...
Otworzyła książkę, otarła łzy. Babka mówiła jej często, że modlitwa uspakaja. Przerzucała kartki, szukając modlitwy „W ciężkiem zmartwieniu“.
Znalazła ją, a po przeczytaniu, nagłym ruchem książkę zamknęła.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Po chwili sięgnęła po małą szkatułkę, stojącą na biurku. Przyciskając inkrustacyę, otworzyła wieko.
W głębi zażółcił się zwitek papierów zapisanych energicznem a mimo to dziecięcem pismem.