Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/282

Ta strona została skorygowana.

dzieciństwa, drzemiąc nad frywolitami lub nad „karteluszkami“ od pana Strumbskiego, Helena dawała jej teraz całe masy słodyczy, jak dziecku grymaśnemu, pragnąc mieć jedynie spokój zapewniony. Dla męża stała się również uprzejmą i złagodniała w obejściu, uprzedzając nawet czasem jego życzenia. Przybrała tę charakterystyczną cechę niewiernych żon, które słodyczą i dobrymi obiadami, karmią zdradzanych mężów.
Jakkolwiek zerwała uajzupełniej wszelkie węzły zmysłowe, łączące ją ze Świeżawskim, niemniej przeto zbliżyła się doń pozornie i nigdy nie wspominała już więcej o „posagu“ i „swej kamienicy“.
Żabusię widziała kilkakrotnie, lecz szczebiot białej i różowej matki Nabuchodonozora nużył ją i dręczył. Niemniej przeto wyszła z nią kilka razy na spacer, jeździła powozem w Aleje, lecz stanowczo odmówiła towarzyszenia na „randki“, prawdziwe i fikcyjne, które Żabusia naznaczała swoim adoratorom lub nieznajomym najzupełniej ludziom. Helena zaczęła teraz pragnąć stosunków „mniej kompromitujących“ kobiet, otoczonych gromadką dzieci, które zrażone jej poprzedniem postępowaniem, odgrodziły się były od niej chińskim murem. Przechodziła teraz przez Saski ogród szybko, trzymając w ręku paczkę, w którą zawinęła poprzednio dwie chustki do nosa, jak osoba śpiesząca do domu ze zrobionym sprawunkiem. Ciągle miała na ustach swą „babcię Bednawską i jej osłabienie“. W lecie smażyła konfitury. Popsuła dziesięć funtów cukru, rondel i nieckę renglod. Liczyła bieliznę i robiła ruchunek z kucharką, udając dodawanie. Pomimo tego wszystkiego była bezustannie w coraz cięższych kłopotach pieniężnych. Babcia Bednawska miała jeszcze kilka tysięcy rubli w komodzie i płaciła