Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/287

Ta strona została skorygowana.

Helena zbliżyła się, nie przyśpieszając kroku i podała Jadwidze końce palców.
— Ja także powinnam ci zrobić tę samą wymówkę!
— Wiesz dobrze, iż bywać u was nie mogę.
Hegiel jest codziennym waszym gościem. Niemam ochoty się z nim spotkać.
— A!...
Szły teraz razem wśród całej masy liści zżółkłych, które bramowały jasne blond ścieżki alei. Helena była pochmurna i posępna, natomiast Heglowa rozpromieniona i zadowolona.
Liście szeleściały rozrzucane ich stopami. Dokoła Heleny szumiały jedwabne spódnice, Heglowa w ciemnej wełnianej sukni gładkiej i przylegającej do figury, robiła wrażenie średniowiecznej kobiety, zbiegłej z jakiegoś obrazu i obnoszącej po świecie swą bladą twarz dawnej niewolnicy, bladą i ujętą w ramę ciemnych gładko przyczesanych włosów.
— Cóż twoja akuszerya — spytała wreszcie Helena, zniżając głos przy wyrazie „akuszerya“.
— Zapisałam się już na kursa — odparła wesoło Jadwiga.
— Więc podałaś się o separacyę?
— Musiałam; w ten sposób uzyskam trochę względnej swobody działania.
— A tak się zaklinałaś, iż nigdy nie użyjesz tego środka.
— Moja droga, nie ja jedna mogę zmienić ten stan rzeczy...
— Najlepiej więc nie próbować i nie walczyć, jak Don Kiszot z wiatrakami.
— Przepraszam cię — podjęła żywo Heglowa — każda z nas ma obowiązek stanąć do tej walki