i zażądać tych samych praw do życia, jakie mają mężczyźni!
Helena skrzywiła się wykarminowanemi ustami.
— Już ja tam nie stanę do tej walki — wyrzekła — nie czuję się szczęśliwą obecnie i sądzę, że nigdy nią nie będę w przyszłości. Wszystko to zależy od taktu w postępowaniu. Mój mąż i ja, być może, iż nie kochamy się szalenie, ale mamy dla siebie dużo szacunku i przyjaźni. To jest podstawą małżeństwa. Gdybyś ty, moja droga, zamiast rozstawać się z mężem, odwołała się do swojego i jego taktu, znaleźlibyście pewne modus vivendi, które dałoby ci o wiele więcej spokoju, ogólnego uznania i lepszy kawałek chleba, niż twoja... twoje studya!...
Heglowa patrzyła ze zdumieniem na Helenę. Nie poznawała jej. Chód, ruchy, spojrzenie, głos, mowa — wszystko zmieniło się w niej najzupełniej. Z treści zaś słów tryskała cała fontanna obłudy, mętnej i tak w oczy bijącej, że nawet taka optymistka, jak Heglowa, uczuła się tem dziwnie zmieszaną.
— Moja Helu — odparła — cieszę się, widząc cię szczęśliwą. Małżeństwo, tak jak ja pojmuję, to jest stanowiące wybór wolny i utrzymany nie grozą przysięgi, albo obawą przed utratą sytuacyi, czy to majątkowej, czy światowej, lecz wzajemnem przywiązaniem i dopełnieniem się, jest bezwarunkowo najpiękniejszym pod słońcem związkiem. Lecz małżeństwo moje takim związkiem nie było, wiesz o tem. Po cóż więc powracasz do tej kwestyi i porównywasz mnie z Don Kiszotem? Walczę nie z wiatrakami, lecz z nędzą, z moją wieczną małoletnością, z przesądami, z obłudą świata i z tym tysiącem przeszkód, na jakie jest narażona
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/288
Ta strona została skorygowana.