w tem naszem schronieniu — wymówiła, usiłując nadać swemu głosowi jak najszczersze brzmienie.
Hohe ujął jej rękę.
— Tak, jesteśmy bardzo szczęśliwi!...
Wzrok Heleny padł teraz na ciemną twarz rzeźbioną w drzewie, twarz Buddy, która z litosną ironią zdawała się śledzić tę cudzołożną parę, głoszącą w błocie obłudy swe szczęście znikome.
Uśmiech ten warg czarnych i lekko skrzywionych, z pod kręgu świetlanego lampy się wyrywający, uderzył Helenę i zastanowił. Zdawało się jej, że ten czarny posąg, nieruchomy i spokojny, zgaduje dokładnie kłamstwo kłamstwa, którem ona sama swą własną istotę wprowadzała w błąd, rzucając ją pod stopy drugiej istoty, która jej nic prócz zadowolenia chwilowego zmysłów dać nie mogła.
Tymczasem Hohe wyjął z kieszeni ołówek, notatnik i coś kreślić zaczął.
— Pani pozwoli — zapytał z wytworną galanteryą — chciałbym...
Ona zaczęła klaskać w ręce.
— Tak, tak, pracuj, proszę cię, ja ci nie będę przeszkadzać.
Lecz natychmiast z szumem falban ku niemu się zbliżyła.
— Co to takiego — spytała, zaglądając przez ramię dziennikarza, który, z portfelu wyjąwszy jakieś ćwiartki, czytać je i kreślić z wściekłością zaczął...
— Co to — powtórzyła, opierając swą głowę na jego ramieniu.
— Och! — odparł Hohe — nic ważnego. Napisałem krytykę o świeżo wyszłej książce „O przyszłości filozofii“. Nie jestem specyalistą, ale nie jest to dla mnie nowość, znając zaś zasady i program pisma, w którem ową krytykę pomieszczałem, napisałem
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/302
Ta strona została skorygowana.