Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/313

Ta strona została skorygowana.



I.

Nagle, Helena poczuła, jakby po powiekach i policzkach, dotknął ją legion delikatnych motyli.
Przesunęła ręką po twarzy i znów patrzyła na katafalki, na trumnę i na wystający z tej trumny profil ciała trupa, odzianego w czarny frak i glansowane rękawiczki.
Łysa głowa zmarłego, tonąca w sztywnej glasie poduszki, oszytej tanią koronką, odbijała z boku światełko jednej ze świec, umieszczonych na stopniach katafalka. Świece te płonęły żółto, trupio, zimno. Migotały, kołysały się, jak ogniki, latające po nad brzegami bagniska i gromadzące się tam właśnie, gdzie gniło ciało, rozkładowi podległe. I świateł tych była moc niezliczona. W głębi podziemia wytryskiwały nagle z ciemni, jak bukiety więdnących lilij i migotały dokoła jakiejś trupiej, nieruchomej postaci, odzianej w szaty balowe, ustrojonej w zwiędłe, i równie trupie kwiaty.
Tu i owdzie snuły się żywe ludzkie postacie, które zdawały się być raczej cieniami, tak słabe światło rzucały owe masy płonących świec dokoła katafalków ustawionych. Na niektórych stopniach