Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/314

Ta strona została skorygowana.

błyszczała martwa płachta atłasu lub czerwienił się nieśmiało bukiet róż, porzucony wśród czarnych draperyj. Na lewo, maluchna trumienka dziecka wystawała z pośród masy krzewów zielonych, jak kołyska Mojżesza, uwięzła w sitowiu. Tylko z brzegów trumienki, białą koronką obramowanych widać było hydrocefaliczną głowę, strojną w tuliowy czepek, pełen róż atłasowych, głowę, która zdawała się być zdjętą z korpusu dorosłej kobiety i przypadkowo włożoną w tę maluchną trumienkę, wypełnioną ciałem niemowlęcia.
W głębi szarzało okno, tafla olbrzymia, z po za której zaglądał do katakumb dzień szary.
Na oknie tem, jak ptak olbrzymi i zaschły czerniał krzyż, rozpinając swe ramiona na tem tle bezbarwnem, jak powierzchnia wymierającego stawu. Krzyż oparł swą podstawę o kamienny ołtarz, nagi, smutny i pusty, sterczał tak samotnie w tej głębi, jak drogowskaz, wskazujący równocześnie dwie ścieżki, prowadzące do jednego i tego samego celu.
Helena oparła się o wilgotną kolumnę i patrzyła znów prosto w twarz trupa. Zdawało się jej dostrzegać, iż powieki na wpół spuszczone, drgać zaczynają. To znów ręka, odziana w białą glansowaną rękawiczkę, zmieniała widocznie położenie. Śledziła pilnie wyraz twarzy zmarłego. Przed chwilą zdawał się cierpieć, teraz wyraźnie dziwił się czemś, pytał na wpół otwartemi milczącemi usty.
Młoda kobieta stała tak długą chwilę nieruchoma, mimowoli przybierając wyraz, jaki ujawniały rysy trupa i wpół przymknięcie jego powiek. Z otwartych ust widać było pomiędzy szeregiem, zżółkłych od tytoniu zębów, koniec zczerniałego języka, na którym bieliło się trochę piany. Helena próbowała swojemu językowi nadać to samo po-