trzymał się pochyło, gryzł wargi i poruszał bezustannie brwiami. Helena patrzyła na niego, jak na jakieś żałobne widmo, tak chudą i dziwaczną była jego postać i tak ta nieruchomość ciała przy bezustannej grze muskułów twarzy, wywoływała lęk i dziwną a tajemniczą grozę. Stał u wezgłowia trumny, wykwitając nagle u głowy zmarłej, jak demon śmierci, czarny i mistyczny, milczący a bezustannie oczyma i usty ścigający jakieś fantastyczne mary, drgające przed nim w przestrzeni. Wzrok jego błądzący po płomieniach świec, spoczął znów na twarzy Heleny i zatrzymał się dłuższą chwilę, nagle Helena spostrzegła, iż ów mężczyzna skłoniwszy głowę, ku niej zmierzał. Mimowoli wyciągnęła rękę, chcąc odepchnąć go od siebie, lecz ręka odmówiła jej posłuszeństwa. Mężczyzna, odwracając się bokiem, okrążył trumnę i stanął przed nią tak blizko, że teraz źrenice zmarłej objęły ich oboje swemi matowemi promieniami.
— Pani mnie nie poznaje? — zapytał — Jestem Siennicki!
Lecz ona zmięszana, potrząsnęła głową.
— Nie przypominam sobie...
— Miałem przyjemność spotkać panią u ciotki Julii, już dawno, pięć lat temu...
— A!...
Helena skierowała się ku wyjściu. On szedł obok niej pomiędzy katafalkami, na których zdawały się drzemać trupy.
— Pani tu często bywa — wyszeptał znów — widziałem już panią kilkanaście razy.
Twarz Heleny okryła się rumieńcem.
— Tak, zachodzę tu czasem. Często mam kogoś ze znajomych.
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/316
Ta strona została skorygowana.