Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/317

Ta strona została skorygowana.

Lecz on zaprzeczył szybko:
— Nie, nie, tajemnica śmierci panią ciągnie!
Helena próbowała się roześmiać.
— Cóż znowu; mówię panu, że często mam tu znajomych.
Siennicki ramionami wzruszył.
— Niechże i tak będzie — wyrzekł obojętnie.
Helena przyklękła przed ołtarzem i przeżegnała się. Siennicki stał sztywno i patrzył na krzyż, czerniejący na szarawej szybie.
— Jak tam smutno — wyszeptał — chodźmy tam, dobrze?
Lecz Helena zaczęła zmierzać ku schodom.
— Co znowu; tam są jedynie stare katafalki i skrzynie z niedopałkami świec. Tam niema nic do widzenia.
Wyszli teraz na ulicę i oboje przez chwilę zmrużyli oczy przed jasnością światła dziennego. Helena ciągle zmięszana, starała się odzyskać równowagę.
— Nie poznałam pana — mówiła, ujmując w rękę fałdy sukni — nic dziwnego, pięć lat; ja i pan postarzeliśmy się oboje...
Starała się nadać dobroduszny ton swym słowom, zaokrąglając frazesy tak, jak wypełniła się i zaokrągliła jej postać, twarz, szyja, ręce, choć cera nabrała tonów żółtawych, które puder różowy niedostatecznie pokrywał.
— Ja panią natychmiast poznałem — wyrzekł Siennicki — śledziłem nawet panią od kilku miesięcy. Przychodzisz często do katakumb i stajesz przed trumnami, starając się najczęściej umieścić w promieniu spojrzenia trupa, jeżeli zmarły ma oczy otwarte. Widzi pani, iż nietylko panią zauważyłem, ale znam nawet pani upodobania.