— O, nie zawsze — wyrzekła.
Zawsze! — odparł z mocą Siennicki a głos jego brzmiał, jak uderzenie młota o kowadło. Zawsze, nawet wtedy, gdy was kochamy!
Urwał i dodał z ironią:
— Wtedy... najbardziej!
Uchylił kapelusza i odszedł tak szybko, iż Helena nie zdążyła nawet skinąć głową na jego ukłon.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Wtedy najbardziej!...
Helena mimowoli dzień cały powtarzała sobie te słowa. Siedząc na fotelu koło okna, bezustannie oczyma błądziła w przestrzeni. Każde słowo Siennickiego wyryło się w jej umyśle z dokładnością najwyższą. W odosobnieniu i opuszczeniu, w jakiem żyła, spotkanie tak niezwykłego, według niej człowieka, miało dla niej niepoślednie znaczenie.
Po zerwaniu z Hohem, Helena zamknęła się nagle w domu i pogrążyła się początkowo w wielkiej rozpaczy. Płakała nocami, schudła i chwilami marzyła nawet o samobójstwie. Nie była to wszakże rozpacz opuszczonej kochanki, lecz istoty, której zabrano jedyną rozrywkę, w którą ona niemal swe całe istnienie włożyła. Sam Hohe nie grał tam zbyt wielkiej roli, płakały po nim tylko jej zmysły, jej namiętność rozbudzona i w fazie szalonego tempa nagle porzucona na gościńcu osamotnienia. Ocaliła ją przed powtórnym upadkiem jedynie olbrzymia jej duma i miłość własna, zraniona do żywego fatalnym postępkiem Hohego. Zdawało się jej, że każdy mężczyzna, który się do niej zbliży, zdradzi ją, oszuka i porzuci dla jakiejś kobiety, stojącej według jej przekonania o wiele