w niczem. Owszem, przeciwnie. Nabrała pewnej dystynkcyi w układzie, opinia jej w oczach świata poprawiła się znacznie. Mówiono o niej teraz: to osoba seryo, dawniej była trochę kokietką, lecz dziś inaczej się zapatruje na życie. Ona, zachowawszy z poprzedniego swego przeobrażenia cały swój pesymizm, spotęgowany jeszcze nowemi zawodami i głębszem doświadczeniem, pokryła go teraz płachtą obłudy.
Była więc już dwoistą.
Pesymistką dla siebie, obłudną względem drugich.
Na czarne okulary, splecione ze źle zrozumianego materyalizmu, włożyła eleganckie binokle zmysłowego fałszu.
I patrzała tak przez te podwójne szyby, osłabiając swe własne źrenice, złożone przeważnie z silnie romantycznych pierwiastków. Na to jej nowe a skomplikowane usposobienie padły teraz słowa, spojrzenie, postać Siennickiego, wyróżniające się wśród banalnego szeptu ogółu jakąś brutalnością, która połaskotała w niej czynnik dotychczas w istocie jej prawie uśpiony.
Czynnikiem tym były jej nerwy.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
— Proszę pani, przyszła pani Kochanowiczowa z siostrą...
— Poproś je do salonu i powiedz, że natychmiast przyjdę!
Służąca wyszła, Helena śpiesznie zaczęła naciągać szlafrok i obsypywać twarz tumanami pudru.
Od chwili powrotu z kościoła siedziała na fotelu, myśląc ciągle o Siennickim. Na twarzy czuła od czasu do czasu owo łaskotanie motylich