Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/326

Ta strona została skorygowana.

skrzydeł, które zawsze ogarniało ją w chwili, gdy wzrok jego ślizgał się po jej twarzy. Nie zdawała sobie sprawy, co było łaskotania tego przyczyną, drażniło ją to jednak szczególnie, mącąc chwilami jasność myślenia. Kładąc szlafrok i wiążąc wstążki, zadawała sobie pytanie, dlaczego właściwie ona od pewnego czasu chodziła do katakumb, kościołów i stała długo, przypatrując się trupom? Przyszło to na nią nagle, prawie razem z bólem głowy i karku, z którym budziła się od kilku miesięcy. Ból ten znikał w czasie dnia i powracał nad wieczorem. Błąkała się wtedy zwykle po ulicy, gnana jakąś potrzebą zmiany otoczenia. Raz przypadkiem wstąpiła do jednego z dolnych kościołów, zwabiona bukietem gorejących w cieniu świec. Podeszła ku trumnie powoli, skradając się, gdyż niezmiernie obawiała się trupów. W wysiłku tym nerwowym znikł nagle ból głowy i ogarnął ją dreszcz, który wstrząsnął nią całą. Gdy wyszła z kościoła, przypomniała sobie owo wrażenie i uczuła pragnienie ponowienia go. Wyrwało ją to z przygłuszenia i odrętwienia, w jakie wprawiała ją monotonia jej życia i ów ciągły, tępy ból głowy. Odtąd więc codziennie ponawiała ów eksperyment, przebywając coraz dłużej w podziemiach kościelnych, ośmielając się coraz więcej, wyszukując coraz straszniejsze twarze zmarłych, stając naprzeciw ich oczów na wpół otwartych. Przynosiła do domu z tych wycieczek pełne źrenice owych trupich widziadeł i, siedząc w fotelu, z pasem kanwy, na którym wyszywała róże, zamykała oczy, wywołując przed siebie ciemnię grobową, bukiety gromnic i wśród nich, wśród tej czerni i złotych płomyków w tryumfie śmiertelnej grozy głowę nieruchomą, żółtą,