Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/327

Ta strona została skorygowana.

o tonach sinych, z ustami na wpół otwartemi, w których kłębiły się przeźroczyste bańki piany.
Kryła się jednak z tem upodobaniem, jak dawniej kryła się z wiarołomstwem i spotkanie Siennickiego u wezgłowia trumny oddziałało na nią w pierwszej chwili w przykry sposób. Lecz słowa jego a zwłaszcza to otwarte przyznanie się do nienawiści dla kobiety pociągnęły ją ku niemu.
— Ten już przechodzi Schopenhauera — pomyślała — nienawidzi nas i gardzi nami, nawet wtedy, gdy jesteśmy dlań narzędziem rozkoszy... Wtedy najwięcej!...
Czuła dobrze, iż nie była to poza, ani kłamstwo. W oczach jego malowało się tyle pogardy i nienawiści, że wzrok ten przeszył ją do głębi mózgu.
Nie, ten nie kłamał swej nienawiści do całej istoty kobiecej.
Dlaczego? Co w życiu jego zaszło? Przecież coś zajść musiało! Ona, Helena, wiedziała, dlaczego pogardzała specyalnie mężczyznami, lecz on, czyż miał tę samą przyczynę.
Zamyśliła się znów chwilę.
— To dziwna, ile w nim i we mnie jest cech wspólnych — wyrzekła prawie półgłosem.
Zbudził ją głośny śmiech.
Żabusia wsunęła głowę przez otwór portyer.
— Cóż to, starzejesz się, jak babcia Bednawska; rozmawiasz sama ze sobą, wołała wesoło: ej, strzeż się, to zły znak, coś się tu psuć zaczyna!
Uderzyła się palcem po czole, na które spadała wspaniale zakarbowana złocistawa grzywa.
Helena ku drzwiom podeszła zarumieniona i zmięszana, lękając się głównie, aby Żabusia nie posłyszała jej słów i nie wyciągnęła ztąd jakich wniosków.