— Cóż znowu — wyrzekła — mówiłam do sługi, która wychodziła z pokoju...
— Chyba oknem, bo drugich drzwi w twoim pokoju niema — śmiała się Żabusia.
Pochwyciła Helenę za rękę.
— Chodź, pokażę ci moją siostrę!
— Masz siostrę? Odkąd, wszak jesteś jedynaczką!...
— Cioteczną, wujeczną, dziesiątą wodę po kisielu; mniejsza o to...
Pociągnęła Helenę do salonu.
— Panna Rózia — wyrzekła, wskazując z emfazą na siedzącą na fotelu dziewczynę.
Panna Rózia powstała i Helena ujrzała przed sobą wysmukłą, bardzo wysokiego wzrostu panienkę, tak chudą i nikłą, że zdawała się być raczej szybko wybujałym i chorym na suchoty chłopcem. Panienka ta miała twarzyczkę drobną, zmęczoną, bladą jak kreda, ozdobioną parą przepysznych szafirowych oczów. Nos prosty, wązki, wargi małe i prawie sine, podbródek szpiczasty, nadający twarzy figurę trójkąta. Włosy ciemne blond, rzadkie i nędzne, ściągnięte ze skroni w ubogi węzeł, spięte były nad karkiem. Co uderzało w tej całej postaci, pomimo bladości i wychudzenia, to jakaś energia i skupienie wewnętrzne, to coś nieokreślone, które nam każe liczyć się ze słowami i czynami wobec istoty trzymającej na uwięzi każdy swój krok, każde wymówione zdanie.
Ubrana była w suknię trochę dziwnego kroju, w rodzaj długiej bluzy z ciemno brązowej wełny, przepasanej lakierowanym paskiem. Ani śladu piersi, ani śladu bioder. Linie proste, fałdy sztywno opadające ku dołowi, kryły ciało Androgyny anemicznej i wychudłej. Długie ręce zwieszały się po obu
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/328
Ta strona została skorygowana.