Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/33

Ta strona została skorygowana.



I.

— Pani pozwoli, ja sam zgaszę!
Lecz Helena, lekko jak wiewiórka, wspięła się na szezląg i dmuchnęła rozpływającą się w kaskadzie stearyny świecę.
— Już zgaszona! — wyrzekła, odwracając się z szelestem jedwabnych spódnic ku stojącemu obok szezląga młodemu mężczyźnie.
On podniósł na nią oczy, dwa szafiry, dwa bławatki, błękitniejące wśród bladoróżowej, drobnej twarzyczki.
Patrzył na nią z zachwytem, uśmiech rozjaśnił mu purpurowe wargi.
— Jaka pani dziś piękna! — przemówił nareszcie a w głosie jego źle ustawionym łamał się bas rozwiniętego mężczyzny z altem podrostka.
Helena nie odpowiadała, tylko z góry, z wysokości szezlągu patrzyła na chłopca zmrużonemi oczami. Tlił się w nich jakiś lekki ogienek rozrzewnienia, coś z dziecinnej, pensyonarskiej sentymentalności, zmieszanej z kokieteryą quand même, kokieteryą czerpaną z podręczników taniej i banalnej zalotności.
Ubrana w czarną lekką grenadinę, narzuconą