Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/330

Ta strona została skorygowana.

— Jakże tam babcia?
— Jak zawsze...
— Ale, czy wiesz, co mi do głowy przyszło? Oto, słuchając opowiadań babki Bednawskiej i jej afektów z panem Strumbskim, znajduję w tem wielkie podobieństwo do naszego teraźniejszego flirtu!
Helena wzruszyła ramionami.
— Och, tam był sentyment!...
— U nas także — odparła Żabusia, lecz spojrzawszy na Helenę śmiać się zaczęła.
— Och, nasz sentyment — wyrzekła, krzywiąc się Helena.
— Prawda, prawda — szczebiotała Żabusia — zdaje mi się, że ani ja, ani ty nie możemy mieć owej elewacyi uczuć, bez której niema flirtu, flirtu, w całem słowa tego znaczeniu. Mamy jeszcze za wiele temperamentu, aby módz całemi godzinami siedzieć ręka w rękę z mężczyzną i krystalizować swą miłość... Ja przynajmniej nie mogę, zaraz mi się ciemno przed oczami robi, a ty?
Helena uśmiechnęła się łagodnie.
— Nie próbowałam, więc nie wiem — odparła — ty wiesz, iż żyję zupełnie odosobniona a miłość znam z opowiadania i kłamstw książkowych... Lecz zdaje mi się, iż wpadłyśmy na dziwnego rodzaju przedmiot rozmowy. Panna Rózia może być zgorszoną.
Młoda dziewczyna, która nie przemówiła do tej chwili ani słowa, siedziała sztywno na brzegu fotelu, trzymając tylko głowę opuszczoną na piersi. Z pod kości czołowej i brwi zmarszczonych patrzyła kolejno na Żabusię i Helenę, patrzyła długo, uparcie, przenikliwie i tylko często mrugała powiekami z niezmierną, błyskawiczną szybkością. Wyraz jej twarzy był niezmiernie surowy i smutny.