Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/331

Ta strona została skorygowana.

Ręce odziane w zbyt duże, czarne rękawiczki, złożyła na szpiczastych kolanach, ścisnąwszy palce w kułaki.
Posłyszawszy swe imię, wymówione przez Helenę, pokryła się znów ponsem, lecz nie zmieniła pozycyi i nie wymówiła ani słowa.
— Och — zaszczebiotała znów Żabusia — Rózia, choć przyjeżdża z prowincyi i nosi staniki bez boczków i bez zaszewek, nie jest wcale zacofaną. Wczoraj, powiadam ci, rozwijała przed nami teorye, niczem Born. Tylko trzeba trafić na jej dobry humor. Dziś jest bardzo zdenerwowaną, dlatego milczy jak rabin pińczowski... Musimy z nią jechać do Białej Wsi, do zakładu wodoleczniczego. Będą ją tam owijali w mokre koce... Zaraz przemówi... Zobaczycie...
— Jedziecie do Białej Wsi?
— Tak, w pierwszych dniach czerwca. Zabieram ze sobą Nabuchodonozora i Rózię... Będziemy się doskonale bawić, tak jak w „Kartkach z życia kobiety“, tylko bez tragicznego zakończenia, bo Rak nie ma suchot i Drzewiecki nie jest „Baronikiem“. Można jednak będzie coś w tym rodzaju urządzić.
Nagle klasnęła w ręce i przysunęła się ku Helenie.
— Pojedź z nami!
— Ja! Ależ ja zupełnie zdrowa jestem!
— Cóż ztąd, przecież i ja jestem zdrowa a jadę! Wymyśl sobie jaką chorobę, naprzykład nerwy... o, pożycz sobie od Rózi ową neurastenię i zaaplikuj ją sobie na karku, czy na czubku głowy, bo nie wiem, gdzie się to licho mieści... Gdzież ty masz tę swoją neurastenię?