Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/332

Ta strona została skorygowana.

Lecz dziewczyna milczała, patrząc wciąż na Żabusię i na Helenę chmurnym poważnym wzrokiem.
— Objawy łatwo możesz udać — prawiła Żabusia — od czasu do czasu powiesz „głowa mnie boli“, jestem zmęczona i będziesz potem milczeć, tak jak to w tej chwili czyni Sfinks-Rózia!
Helena uśmiechnęła się, kręcąc głową.
— Kto wie, może pojadę z wami!... Warszawa jest niemożebna w lecie, tylko babcia Bednawska, przytem stroje...
Lecz Żabusia na wszystko znajdowała radę.
— Babci Bednawskiej kupisz odrazu dwa funty landrinów i każesz młodszej, aby ją przyprowadzała codzień do nas, do Raka. Będą razem siedzieć w oknie i patrzeć, jak ludzie w Aleje idą, co zaś do strojów, powiedz mi, jakie masz letnie suknie, może się co da odświeżyć...
— Helena powstała.
— Może chcesz przejść do mego pokoju, pokażę ci wszystko, co w tej chwili mam możliwego do włożenia na siebie. Niewiele, dwie suknie batystowe, jedna z zefiru, jedna z fularu...
Wyszły obie szybko i zniknęły za kotarą, pozostawiając po sobie silny zapach pudrów, perfum i rozmaitych kosmetyków.
Rózia przeprowadziła je wzrokiem aż ku drzwiom i we wzroku tym, oprócz surowości, zatliło się coś nakształt szyderstwa i pogardy.
Za chwilę słychać było wykrzykniki:
— Ależ to jeszcze bardzo ładne, to doskonałe, to można ubrać na dole bufką i falbaną i dać aksamitne rękawy...
Na co głos Heleny odpowiadał przeciągle:
— Tak sądzisz?
Rózia powstała z fotelu i zbliżyła się do okna.