Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/337

Ta strona została skorygowana.

egoistycznej moralności, do trumienki ekonomiści przesławni i kontrkapitaliści, do trumienki posiadacze kamienic i odcinacze kuponów... I ja z wami, i ja z wami o tyle szybko, o ile mi mój tabor pozwoli.
Posunął się ku Żabusi, w ciemności słychać było szmer jego kroków, wlókł nogi za sobą po świeżo usypanym żwirze, kastaniety jego palców klekotały wciąż w przestrzeni.
— Rączkę swoją podaj mi, o ozdobo świata — wyrzekł ironicznie — jesteś prawdziwem światłem świątyni i Julią zmartwychpowstałą w swym muślinowym szlafroku. Znudziłaś się drzemać wśród grobów Montecchich i teraz uczysz się rozkoszy flirtu z dobrze zbudowanymi kawalerami!... Do trumienki, drogocenne naczynie prawdy, zmysłowości i chęci użycia... Do trumienki, bryło materyi, udająca, że pojmujesz metafizykę miłości!...
Żabusia porwała się z miejsca.
— Daj mi pan spokój! — krzyknęła — nie denerwuj mnie pan, nie mam ochoty mieć bożka, tak jak wy wszyscy. Chodź, Drzewiecki, weź Nabuchodonozora, bo ciężki. To szpital waryatów!... Róziu, chodź z nami!...
Zaszumiała nagle jedwabiem podszewek i odeszła. Za nią pośpieszył Drzewiecki, niosąc na ręku uśpione dziecko. Słychać było przyśpieszone ich kroki na żwirze alei.
Szerkowski zajął jej miejsce i wygodnie wyciągnął nogi na krześle, na którem poprzednio znajdował się Drzewiecki.
— Baba z wozu, kołom lżej — wyrzekł, sięgając znów po zapałki — co to za Wenus, zawinięta w cywilizacyjne łachmany, ta pani Rakowa. Rozkosz dla oczu i serca. Jej nie zagarnie nigdy