Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/339

Ta strona została skorygowana.

— A, znów teorya uszczęśliwienia quand même ludzkości... A jeżeli ja chcę cierpieć, jeżeli czuję rozkosz w tem cierpieniu, jeśli to jest koniecznem do wypełnienia programu mego życia, jakiem prawem grasz pan rolę owego ostrzegacza i przerywać chcesz ów łańcuch, z którego się jego życie składa?
Boniecki powstał, wśród ciemności zarysowała się nagle jego olbrzymia sylwetka czarną plamą.
— Panie łaskawy — odrzekł — to są wszystko jakieś nowe wykrętasy, pochwytane ze słów tych, którzy się o swych bliźnich nie troszczą. Wiem, z czego pan ukułeś sobie swoje przekonania. To Nietzsche panu przewrócił w głowie. Otóż ja panu także odpowiem słowami Nietzschego: Owi nadludzie, których przyjście, jak Mesyasza się spodziewacie, muszą powstać z ludzi zdrowych fizycznie. Z rasy karlików nie powstanie nadczłowiek, panie miły!... A wszyscy dziś jesteście karlikami wzrostem i duszą. Jeżeli ktokolwiek z was wybuja w górę, czy to ciałem, czy duchem, jest to wybujanie chorobliwe, cieplarniane i to korzyści ani wam, ani społeczeństwu przynieść nie jest w stanie.
— Nie mam pretensyi do przynoszenia korzyści społeczeństwu — odparł Siennicki — społeczeństwo nie troszczy się o mnie a ja nie mam obowiązku rzucać pod jego obojętne a może dla mnie wstrętne stopy moją istotę w formie daniny!... Jestem chory i zmęczony, to raczej społeczeństwo winno być na me usługi i czynić dla mnie ofiary... Lecz ja nie wymagam nic od niego i chcę, aby mnie ono zostawiło w spokoju.
— Więc pan nie poczuwasz się do solidarności z ogółem — spytał Boniecki.
— Nie, panie, jestem indywidualistą, egoistą,