inwalidem, albo jakim świętym w odpustowym kościółku.
Zwrócił się ku Siennickiemu.
— Dlaczego pan bronisz się od słowa dekadent. Dekadent, to znaczy zrozpaczony, spadający bez ratunku na dół, czy idziesz pan do góry? Nie — a więc zdecyduj się pan na to słowo.
— Nie — odparł Siennicki — pan mówisz, iż drwisz z religii, nauki, etyki, miłości. Ja nie drwię, ale zachowuję się względem tego wszytkiego obojętnie. Cierpię za dużo! Przechodzę mimo! Nic mnie nie interesuje. Pan drwisz, bawisz się, śmiejesz a więc w gruncie rzeczy bierzesz udział czynny w tych objawach ruchu społecznego. Ja jestem po za niemi! Odgradzam się mojem cierpieniem!...
Boniecki stał wciąż obok Szerkowskiego nieruchomy i milczący.
— Oto młodzież dzisiejsza — przemówił z wyrazem smutku w głosie — oto co po nas zostanie!
— Proszę, nie uracz nas pan na dobranoc tradycyonalną elegią nad opłakanym stanem dzisiejszej młodzieży — odparł Szerkowski — a toć dziś byle Hohe kiwa głową nad owym dekadentyzmem i zwyrodnieniem!... Oba wyrazy na nieszczęście ludzkości przy schyłku tego wieku ukute! Pan, panie Boniecki, masz za dużo dobrego smaku, aby nas podobnie zwietrzałymi cukierkami traktować!...
— Nie ubolewam, nie wygłaszam elegij — zaczął Boniecki — lecz konstatuję fakt. A toć w tym biednym, maluchnym zakładzie jest was kilka setek, każdy ma inne objawy zdenerwowania. Lecz mówcie co chcecie, gdyby wasze żołądki, płuca i inne organy były w porządku, jeden z was nie byłby egotystą a drugi dekadentem, czy jak tam ten
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/342
Ta strona została skorygowana.