Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/344

Ta strona została skorygowana.

Boniecki, ścigając ją wzrokiem — dziecko prawie a rozprawia z energią mężczyzny!
— To nie dziewczyna odezwał się Szerkowski — to Androgyna!
— Z encyklopedyą socyalnych wiadomości w głowie — dorzucił Siennicki — z altruizmem powstałym z egoistycznych pobudek, słowem... czerwona dziewica!
Darujci mi — przerwał Boniecki — ale postępujecie nieszlachetnie, ona was obroniła i to ładnie obroniła...
— Och, nie jesteśmy Kapitolem — roześmiał się Szerkowski — nie chcemy, aby gęsi nas broniły!...
— Kokieterya kobieca to... obrona — mruknął Siennicki.
— Nie, nie — upierał się Boniecki — nie macie racyi. W tej dziewczynie jest coś, bezwarunkowo coś, co imponuje. Jest chorą, jak wy, zapewne, lecz chorą w innym kierunku, szlachetniejszym. Wierzy w coś, ma ideały!...
— Och, ideały — wyjęczał Szerkowski — ile ludzi, tyle ideałów, taka ich moc, taka ich orgia, że są jak droga mleczna. Widać białą plamę i ani weź, rozróżnić już nic nie można. A właśnie, to wy, miłośnicy ideałów, rozsmarowaliście je, jak masło na chlebie waszego powszedniego życia. Trzeba je było zostawić pod kolumnadą świątyń a nie dawać im parasola i kaloszy, aby gwałtem po błocie chodziły. Dziś spoufaliliśmy się z niemi, bo pierwszy lepszy kominiarz, albo sodówka mówi o ideałach. Zbankrutowaliście wy, zbankrutowaliśmy i my z wami!... Wszyscyśmy bankruci w tej chwili, z tą tylko różnicą, że wy się jeszcze resztek czepiacie, a ja przynajmniej w resztkach tych znajduję przyczynę do śmiechu...