Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/345

Ta strona została skorygowana.

Śmiał się nerwowo, chrapliwie, przeciągle.
Śmiech ten po krzakach przeleciał, jak głos puszczyka i zmięszał się z głosem fortepianu, na którym ktoś grał Schumana.
— Czy śmiech ten panu rozkosz sprawia? — spytał wreszcie Boniecki.
— Nie, panie — odparł żywo Szerkowski — śmiech ten mnie piecze, boli i dławi, ale ponieważ jest to jedyne uczucie, które odczuć jestem w stanie, wywołuję je wciąż, bo inaczej zmartwiałbym, jak karafka zamrożonej wody. I długo nie mógłbym odtajać, bo wasze słońca nie grzeją, przefiltrowaliście ich promienie przez durszlak cnót mieszczańsko-egoistycznych. Musiałbym więc całe życie pozostać w formie karafki i wasi uczeni, odkrywszy we mnie moc baccilusów, zaszczepiliby cząstkę mego ciała w morską świnkę lub królika... Ponieważ zaś jestem cały przesiąkły alkoholem i dekadentyzmem zwierzęta owe przyprowadzonoby do zakładu hydropatycznego, czyli, że według metody transformizmu nie mógłbym się nigdy wydostać z tego bagniska... Dziękuję!... Wolę kraty i szpital waryatów. Tam przynajmniej wszyscy są szczerze i otwarcie szaleńcami, tu wszyscy chodzimy na wolności i lada chwila jeden drugiemu łeb roztrzaska... O słodka wolności indywidualna!...
W zakładzie powoli światła gasnąć zaczęły.
— Oto kwiat ludzkości, inteligencya troskliwie pielęgnowana, kładzie się spać z opaskami mokremi na brzuchu i łydkach. Co za sny rozkoszne mieć będą ci ludzie!... Laokoony okręcone wężami złotawymi z bandaży płóciennych, zmaczanych w twardej wodzie!...
I oto Androgyna, waleczna amazonka altruizmu, wziąwszy ciepłą wannę i łyżkę bromu, na-