Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/35

Ta strona została skorygowana.

nale wyprasowanej koszuli, ujętej w ramy frakowej kamizelki, złudzenie to podnosił.
Promień popielatych włosów spadł mu na nizkie czoło i z silnie nakreślonym łukiem brwi się łączył.
Z dalszych pokojów przez przymknięte drzwi dolatywał gwar i hałas niezwykły. Był to chór głosów zmieszanych, splecionych ze sobą w nadpowietrznym uścisku. Szczęk talerzy, widelcy, noży, w chórze tym był jedną z nut dominujących.
— Jaka pani dziś piękna! — powtórzył znów młody chłopak płaczliwym głosem.
Helena roześmiała się dość sztucznym i nienaturalnym śmiechem.
— Od chwili przyjścia, powtarzasz pan ciągle te słowa, lepiej podaj mi rękę i sprowadź mnie z tego podwyższenia!
— Radbym, żebyś pani tak zawsze odosobniona i wywyższona nad tłum została!
Helena wzruszyła ramionami.
— Mój panie Fajfer — wyrzekła, powoli wysuwając nogę obciągniętą ażurową czarną pończochą i manewrując nią w powietrzu — mój biedny panie Fajfer, jesteś pan strasznie romantyczny! Niedługo przypniesz mi pan skrzydła i nazwiesz... aniołem!
Młody chłopak złożył ręce jak do modlitwy.
Dla mnie pani już jesteś tym wyśnionym aniołem — wyrzekł z drżeniem w głosie.
Helena skrzywiła się, znów ramionami wzruszyła, usiłowała przybrać wyraz grozy i, wyciągając ręce, gięła palce krogulczo.
Fajfer pokiwał smutnie głową.
— Ja będę pierwszą pani ofiarą...
— Może... nie mów pan! wiem naprzód co mi powiesz „z pani rąk śmierć nawet będzie mi