Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/352

Ta strona została skorygowana.

dził się w nim instynkt samozachowawczy i tak, jak teraz, przyjeżdżał do jakiegoś Zakładu. Lecz szybko wyłamywał się z pod przyjętego regulaminu, tak jakby cierpienie, do którego nawykł, było mu zbyt drogiem i jakby go się pozbyć nie chciał. I tu w Białej Wsi, po kilku dniach pobytu uciekł z Zakładu, czując, że masaż elektryczny może mu dopomódz. Nie wyjechał wszakże i, zamieszkawszy w hotelu, błąkał się teraz wśród świerków o zielonych baldachimach, ponury, smutny, znudzony, żądając spokoju a wnosząc bezwiednie niepokój swą długą, bladą postacią, po której przelatywały szybko drgawki podskórne, wykrzywiając jego usta, oczy, powieki bezustanną farandolą.
Córeczka Żabusi, patrząc na ten mistyczny taniec tej bladej twarzy, nazwała Siennickiego: „pan, któremu twarz tańczy“.
On uśmiechnął się (po raz pierwszy od chwili przybycia do Białej Wsi) i odwrócił głowę ze smutkiem. Nie mógł patrzeć na dzieci bez ściśnienia serca. W każdem z nich upatrywał zaród jakiejś potwornej choroby. Nie odzywał się nigdy ze swem zdaniem, lecz płodzenie dzieci uważał za ciężką zbrodnię. To, co mówiono o szczytnem posłannictwie kobiety, jako matki, wywoływało na usta jego uśmiech ironii. Szczytne posłannictwo, na które on zapatrywał się jednostronnie, jako na akt zaspokojenia instynktu, wywleczenie jej gwałtem z nicości, zmuszanie do życia mimo jej woli, oto czem dla niego przedstawiało się macierzyństwo. Wczytany w Spencera, Strindberga i Nietzschego, odłączywszy od kobiety ów boski dar tworzenia, nie mający wśród swej nerwowej choroby nawet chęci do zmysłowej miłości, nie potrzebując oparcia moralnego w organizmie niższym,