za jaki uważał kobietę, czuł jedynie tylko wstręt dla tych istot innej płci, według niego egoistycznych, obłudnych, zmysłowych i niebędących w stanie zrozumieć metafizyki miłości. Generacyę, z której pochodziła jego matka, odcinał zupełnie od rodu kobiecego. Były to istoty według niego mocą okoliczności podniosłe i umiejące siłą nerwów dostroić się do danej chwili. Lecz później, nie umiały powstrzymać się od chęci tworzenia i dały życie takim, jak on, skarlałym i nieszczęsnym potomkom. I oto on, koncentrując się sam w sobie, analizując swe siatki nerwowe i bóle ciała, torturując wolę, która rwała się chwilami do czynu, żył życiem nieskalanego mnicha, nie chcąc rzucić na światło dzienne dziecka, które cierpiałoby dwa razy więcej, niż on sam cierpiąc jeszcze cierpieniem matki, całego pokolenia, dziesiątek lat, całego wieku!
Nagle, u trumny nieznanego trupa spotkał Helenę. I tak, jak ona uczuła pod jego spojrzeniem owo łopotanie skrzydeł ćmy, krążącej dokoła jej źrenic, tak i on doznał po przez siatkę swych nerwów prąd, który na chwilę odebrał mu przytomność i pogrążył go w nicości.
— Ta istota na mnie działa — pomyślał odzyskawszy zmysły.
Zaczął śledzić jej kroki. Przypomniał sobie, iż widział ją przed laty u ciotki Julii, przelotnie, lecz, że będąc trochę silniejszym, nie odczuł wrażenia, które nim wstrząsnęło. Być może, iż ona wówczas nie była zdenerwowaną. Z pewną radością zaobserwował, iż Helena niemal codziennie przychodzi do katakumb. Przez kilka dni stawał w cieniu kolumn i zawsze, gdy wzrok Heleny ślizgał się wśród ciemności, odczuwał to samo wrażenie. Wreszcie jednego dnia zapragnął zbliżyć
Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/353
Ta strona została skorygowana.