Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/363

Ta strona została skorygowana.

przesypywała z hładyszki maliny do wielkiej salaterki, którą trzymał w ręku bosy wyrostek.
Obok gmachu, łazienki (długi wąski budynek) zamknięte były i tylko służący w otwartych drzwiach małej przybudówki liczył serwety poznaczone dużemi czerwonemi literami.
Kilka kur skakało po świeżo założonych klombikach, po których wiły się pomarańczowe nasturcye. Od strony lasu, którego wał czerniał w oddali przysłonięty szafirowym welonem powietrza, płynęła woń żywicy i świergot ptaków.
Opodal od zakładu mury świeżo zbudowanego hotelu wznosiły się ostre, białe, przecięte tylko wielką czarną tablicą ozdobioną żółtemi literami. W hotelu wszystkie okna były szczelnie zamknięte i tylko na dole kelner we fraku i w starych lakierkach, otworzywszy bilardową salę, czyścił sukno, wznosząc dokoła sine tumany kredy. Naprzeciw hotelu, drugi niewielki domek, obrośnięty dzikiem winem, miał zielone żaluzye pozamykane nadzwyczaj szczelnie.
Dobrobyt, spokój, łagodne szczęście zdawało się owiewać razem z wonią świerków i jaśminu ten kąt, pełen zieloności i ciszy. Niebo, które powoli przybierało barwę błękitu, słońce wydobywające się z za chmur zwycięzkie lecz nie brutalne, kształty domów i zabudowań, kolory kwiatów — wszystko miało w sobie jakiś spokój raz puszczonej w ruch maszyny. Wszelkie przewroty społeczne, walka o byt, krwawe starcia się stronnictw, czerń nędzy i głodomorów jęki, szaleństwa miłosne, skarga proletaryatu, wszystko to zdawało się omijać ten kąt cichy i zielony, domagający się baranków białych, dziewic w muślinowych sukniach, siwowłosych sług, dźwięków szpinetu, robót kanwowych,