Strona:Gabriela Zapolska - Fin-de-siecleistka.djvu/366

Ta strona została skorygowana.

strami starszemi które nie były w stanie urodzić dziecka, przyszły młode dziewczyny blade, jak trupy z cienkiemi biczami warkoczy na zgarbionych plecach. Oczy obrzękłe od ślęczenia nad geometryą lub algebrą, szukały nawet w tej leśnej głuszy książki, broszury, świstka zadrukowanej bibuły; a gdy rozkazem lekarza wszelkie czytanie wzbronione im zostało, siedziały cicho na trzcinowych fotelach i w myśli przeżuwały truciznę, która je na bezpłodność i śmierć przedwczesną skazywała. Naprzeciw nich, młodzi chłopcy, pochyleni, chmurni, smutni, zatopieni w myślach o własnych cierpieniach, z obawą wiekuistą czy to anewryzmu, czy to tabesu, czy to paraliżu częściowego, ofiarowywali tym wybladłym dziewczynom „flirt“ denerwujący i fatalny, kwiat rozpusty nerwów i zaniku siły twórczej. Blade dziewczyny, blade mężatki, dla których naturalne objawy miłości ich mężów stawały się męczarnią, skwapliwie wyciągały ręce po te egzotyczne kwiaty nowego rodzaju bezpłodnych i „idealnych“ stosunków. Był to platonizm, upiększony drganiem chorych nerwów, niegrzeszny według formułek moralności i dozwolony a nawet przyjęty przez osoby z „towarzystwa“.
Czasem doktór puszczał w taniec lub na teren lawn-tennisa, te wszystkie kaleki moralne i fizyczne. Jak mary, zmęczone długiem błąkaniem, tak przesuwały się te istoty pod cieniem drzew i w kłębach woni kwiatów. Ponad niemi, strojnemi w jasne delikatne barwy, które na szmaragdowem tle trawników błyszczały drogocennością pereł, opali i turkusów w promieniach letniego słońca, unosiło się straszne widmo, które w mózgu każdego z tych nędzarzy rodziło się, nabierało kształtów i dochodziło do rozmiarów olbrzymiej potęgi.